NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL
986
BLOG

Jan Przybylski: Armia i nowy początek historii

NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL Polityka Obserwuj notkę 0

Wojna to, według klasycznej definicji, akt przemocy mający na celu zmuszenie przeciwnika do spełnienia naszej woli. Polska leży w nieprzyjemnym otoczeniu geostrategicznym. Nie znajduje się jednak w stanie realnego konfliktu z sąsiadami, który czyniłby prawdopodobnym bój o życie, podobny do tego z roku 1920 czy 1939. Nie można mimo to całkiem wykluczyć poważnego starcia się woli Polski z wolą któregoś z mocarstw ościennych (ze wskazaniem na wschodnie), skutkującego wzrostem napięcia.
 
Co było na końcu historii…
Polska wychodziła z epoki realnego socjalizmu z wojskiem uważanym obecnie za potężne. W roku 1990 armia liczyła, już po niemałej redukcji ilościowej, ponad 260 tys. żołnierzy, posiadała czołgi w kosmicznej dziś liczbie 2830, 352 samoloty bojowe i mnóstwo innego sprzętu. Głębsza analiza rozwiewa jednak ten mit.
Ludowe Wojsko Polskie było chronicznie niedoinwestowane, wysokie stany liczebne utrzymywano za cenę potężnego udziału przestarzałego sprzętu. Pamiętające II wojnę światową czołgi T-34/85, które poważną wartość bojową utraciły jeszcze w latach 50., były utrzymywane w dywizjach do 1985 r. W linii w 1990 r. nie było ani jednego pojazdu zdolnego nawiązać równorzędną walkę z niemieckim Leopardem 2 czy sowieckim T-80U. Podobnie było w innych formacjach.
W lata 90. Wojsko Polskie wkraczało pod hasłem „Armia mniejsza, ale nowocześniejsza”. Faktycznie, jej liczebność pomału spadała, aby osiągnąć na koniec dekady niecałe 187 tys. osób. Jednak nowoczesność ograniczała się w praktyce do wycofania najbardziej przestarzałego sprzętu. Mimo od pewnego momentu nie najgorszej sytuacji ekonomicznej, nie dokonywano żadnych zasadniczych modernizacji. Wyjątki to wprowadzenie do linii czołgów PT-91 i pozyskanie drogą barteru 10 ex-czeskich MiG-ów-29. Świat tymczasem uciekał coraz szybciej.
Żywsze wiatry zaczęły wiać dopiero po roku 2000, gdy po ustawowym zagwarantowaniu wydatków MON w wysokości 1,95% PKB, przystąpiono do kilku poważnych programów modernizacyjnych. Część z nich udało się doprowadzić do finału, np. kluczowy dla obronności zakup nowych wielozadaniowych samolotów bojowych, pozyskanie nowych kołowych transporterów opancerzonych oraz przeciwpancernych pocisków kierowanych. Jednocześnie rosły kwoty faktycznie wydawane na obronność – z 1,22% PKB w najgorszych latach 2001–2002 do 1,45% w 2007 r.
Cały czas trwały redukcje liczebne, przy zwiększającym się udziale żołnierzy zawodowych. W ostatnim roku poboru wynosił on już 62%, przy stanie nieco przekraczającym 129 tys. (w roku 1990 – zaledwie 35%). Rozformowywano przy tym kolejne jednostki, likwidowano garnizony. Bardzo istotną cezurą był rok 2008, gdy podjęto decyzję o profesjonalizacji armii.
Niestety, w owym roku „kryzysowo” zablokowano 3 mld zł, a w roku kolejnym faktyczne niedofinansowanie MON w stosunku do założeń ustawowych wzrosło do aż 5,2 mld zł, chociaż „kreatywna księgowość” miała wykazać kwotę 2 mld. Jednocześnie czynione są zakusy na wspomniane gwarancje ustawowe.
 
Co możemy mieć?
Limity polskiego potencjału militarnego określa Traktat o Konwencjonalnych Siłach Zbrojnych w Europie (CFE). Są one następujące: 234 tys. żołnierzy, 460 samolotów bojowych, 130 śmigłowców bojowych, 1730 czołgów, 2150 bojowych wozów opancerzonych, 1610 dział kalibru powyżej 100 mm.
Wojsko posiadające takie ilości nowoczesnego sprzętu byłoby europejskim mocarstwem konwencjonalnym. Wartości te zostały bowiem określone jeszcze w epoce armii masowych, gdy np. w Polsce królowały działa pamiętające generalissimusa Stalina. Od 1990 r. w zasadzie we wszystkich europejskich siłach zbrojnych zaszły gigantyczne redukcje ilościowe, np. Niemcy z dozwolonych 4166 czołgów mają obecnie około… 400. Można więc ze spokojem orzec, że stan prawny w zakresie umów międzynarodowych jest całkowicie zadowalający.
Który rodzaj wojska jest najważniejszy? Przy ograniczonych środkach budżetowych nie da się uciec przed takimi rozważaniami. 1,95% PKB przeznaczone na obronność to wbrew pozorom niewiele, szczególnie że na zakupy sprzętu przeznaczane jest ok. 20% budżetu ministerstwa – drugie tyle stanowi „garb emerytalny”. Kluczowe programy muszą być realizowane ze środków specjalnych: tylko tak mógł dokonać się zakup F-16, jedynie w ten sposób może się udać zrewitalizować Marynarkę Wojenną itp. Specjaliści, konfrontując przewidywane środki budżetowe z potrzebami modernizacyjnymi na lata 2009–2018, orzekli, że niedobór wyniesie, bagatela, 150 mld zł.
Skoro kołdra jest tak krótka, trzeba położyć nacisk na któryś z rodzajów broni. Na podstawie analizy konfliktów w Serbii, Gruzji, a także Iraku, jestem przekonany, że są nimi lotnictwo i obrona przeciwlotnicza. Siły powietrzne mogą realizować najszerszy zakres zadań: ten sam F-16 o godzinie 6.00 może przechwytywać rosyjskie samoloty nad Krakowem, o 14.00 niszczyć infrastrukturę transportową pod Smoleńskiem, a o 20.00 dokonać dekompozycji kolumn pancernych pod Suwałkami. Warunkiem opanowania terytorium jest osiągnięcie panowania powietrznego nad nim – bez tego nie ma co marzyć o działaniach wojsk lądowych, łatwych do wykrycia przez powietrzne systemy rozpoznawcze, skrajnie uzależnionych od wrażliwego na zniszczenie zaplecza logistycznego i zaopatrzeniowego.
Obrona przeciwlotnicza z kolei utrudnia nieprzyjacielskim siłom powietrznym osiągnięcie panowania nad Polską, może również utrudnić wykonywanie zadań przez pociski rakietowe krótkiego i średniego zasięgu.
 
Jaki model armii?
W dyskusjach na ten temat ściera się kilka zasadniczych stanowisk. Istnieją zwolennicy armii zawodowej, wojska mieszanego, określanego w uproszczeniu jako poborowe, wreszcie głosiciele masowej, taniej armii terytorialnej.
W mojej opinii, w wyobrażalnym horyzoncie czasowym długi konflikt pełnoskalowy jest mało prawdopodobny, więc problem ten nie jest faktycznie decydujący. Możliwe zadania jest w stanie wypełnić zarówno sensownie zorganizowana, finansowana i uzbrojona armia profesjonalna, jak i takież wojsko poborowe. Gdyby jednak konflikt tego rodzaju miał zaistnieć, rezerwiści niewiele pomogą. Przegrana bitwa graniczna wymusi rychłą kapitulację z uwagi na sprzyjające ruchom wojsk ukształtowanie powierzchni naszego kraju i jego stosunkowo niedużą przecież wielkość, pozwalającą nieprzyjacielskiemu lotnictwu na osiągnięcie celów na całym obszarze.
Kilka słów należy się problemowi obrony terytorialnej i armii partyzanckiej. Dobrze pojęta obrona terytorialna może stanowić bardzo wartościowe uzupełnienie armii „ciężkiej”, operującej skomplikowanym i drogim sprzętem. Miejmy jednak w pamięci wojnę o Kosowo. Nieźle uzbrojeni, doświadczeni i bitni Serbowie mogli na lądzie sprawić wojskom NATO pewne problemy. Jednak na bombardowania prowadzone za pomocą broni precyzyjnej z wysokości 5 km marną odpowiedź stanowi nawet 5 mln mężczyzn z kałasznikowami i kilkoma tysiącami Stingerów. Niestety, wojsko musi mieć kosztujące po niemal 100 mln dolarów za sztukę myśliwce, czołgi po kilka milionów itp.
Ponadto z „armią partyzancką” wiąże się mniej czy bardziej explicite wyrażone założenie, że konflikt będzie się odbywał w głębi naszego terytorium. Tymczasem kolejnej fali destrukcji infrastruktury i kultury materialnej oraz rzezi obywateli, ze szczególnym uwzględnieniem elit – Polska nie przeżyje. Wojna jest przedłużeniem polityki, więc zadaniem tej drugiej jest niedopuszczenie do jej toczenia w skrajnie niekorzystnych warunkach, przy pewności porażki. Niestety, może się to wiązać z koncesjami czy zmianami sojuszy wbrew woli i sentymentom, jeżeli jednak ma to być ceną biologicznego i historycznego przetrwania, to warto ją zapłacić.
 
Co mamy?
Polska dysponuje obecnie armią zawodową, liczącą ok. 100 tys. żołnierzy. Ma ona być wspierana przez tworzone obecnie 20-tysięczne Narodowe Siły Rezerwy. Omówmy pokrótce główne rodzaje broni.
Lotnictwo odebrało właśnie dostawę 48 sztuk F-16C/D Block 52+, które wspierają 32 MiG-i-29 i wycofywane Su-22. F-16, wbrew bzdurnemu stygmatowi „gratów z lat 70.”, stanowią sprzęt w pełni wartościowy. Są wręcz jednymi z maszyn tej klasy odznaczających się największymi możliwościami. Gorzej z MiG-ami-29 – obecnie to samoloty bardzo przestarzałe, o niewielkim potencjale w zakresie walki powietrze-powietrze, dość dużym w walce manewrowej, ale prawie żadnym w dziedzinie powietrze-ziemia, operujące w dodatku ze starym uzbrojeniem o wątpliwej jakości. Modernizacja ich jest możliwa technicznie, ale trudna politycznie, gdyż producentem jest Rosja. Maszyny te miały zniknąć z linii po roku 2018, lecz prawdopodobnie zostaną poddane pewnej modernizacji, która jednak nie zwiększy znacząco ich możliwości.
Liczące ponad ćwierć wieku Su-22 miało czekać w najbliższych latach złomowisko albo sprzedaż za granicę. Wydawało się, że to najlepsze, co z nimi można w tej chwili zrobić – stosowny moment na ich modernizację został przespany w latach 90. Tymczasem najnowsze pogłoski sugerują, że również część tych maszyn ma zostać unowocześniona. Ogólnie biorąc jednak stan lotnictwa, dzięki wprowadzeniu do służby F-16 i osiągnięciu przez nie wstępnej gotowości bojowej, można określić jako w miarę przyzwoity. Obraz zaciemnia przestarzałość systemu szkolenia oraz coroczne problemy z przydziałami paliwa, utrudniające utrzymanie właściwej gotowości bojowej i osiągnięcie wymaganych nalotów przez załogę.
Wojska Obrony Przeciwlotniczej Sił Powietrznych dysponują w zakresie dalekiego zasięgu 12 wyrzutniami rakiet S-200 Wega (250 km). Za zasięg średni odpowiada 18 zestawów 2K11 Krug (55 km), za krótki – 60 wyrzutni S-125 Newa SC (25 km). Wojska Obrony Przeciwlotniczej Wojsk Lądowych mają 80 wyrzutni rakiet 2K12 Kub (24 km) i 64 zestawy 9K33 Osa (10,5 km). Uzupełnienie systemu obrony przeciwlotniczej stanowią przenośne zestawy rakietowe Grom i Strzała-2M oraz działa plot kalibrów 57 i 23 mm. Zasadniczy problem polega na tym, że wszystkie wymienione typy wyrzutni, sprzęt sowiecki o korzeniach sięgających lat 60., a nawet 50., będą musiały zostać niedługo wycofane (np. Krugi mają zniknąć już w przyszłym roku; jedynie Osy posłużą nieco dłużej, do 2021 r.). Sytuację pogarsza fakt zestarzenia się środków bojowych – pocisków rakietowych.
Jedynym obok F-16 optymistycznym, niezwykle przy tym ważnym akcentem, jest dobry stan sieci radarowej. Bazuje ona na spełniających wszelkie wymogi stacjach tak polskich (rodzimej produkcji), jak i rozlokowanych na terenie kraju NATO-wskich. Cieszy również istnienie nowoczesnych zautomatyzowanych systemów dowodzenia i kierowania oraz łączności i wymiany danych. Jako całość, obrona przeciwlotnicza wygląda jednak bardzo źle, a jako newralgiczny rodzaj broni stanowi najsłabsze ogniwo polskiego systemu obronnego.
Zasadnicza siła Wojsk Lądowych to 900 czołgów, wśród których realną wartość bojową posiada 128 Leopardów 2A4 oraz 232 PT-91, choć należy pamiętać, że liczba sprawnych maszyn jest mniejsza. Pozostałe T-72M1/M1Z są już bardzo przestarzałe i bez modernizacji mogłyby spełniać jedynie zadania pomocnicze. Jednak nawet oba wartościowe typy uzbrojenia wymagają zasadniczego zwiększenia potencjału bojowego, które w przypadku Leopardów pozwoliłoby uzyskać pojazdy całkowicie spełniające współczesne wymagania pola walki. Problem w tym, że modernizacja tych pojazdów nie jest na razie planowana, a w dodatku nie została do nich nawet zakupiona nowoczesna amunicja przeciwpancerna. Potencjał modernizacyjny PT-91, polskiej pochodnej T-72, jest niestety zdecydowanie mniejszy i pojazdy te, jeśli Wojska Lądowe myślą poważnie o utrzymaniu w linii 400 wartościowych czołgów, zgrupowanych w czterech brygadach pancernych, będą musiały rychło zostać zastąpione nowym typem.
Pojazdy te wspiera 1597 wozów bojowych, z których 300 kołowych transporterów opancerzonych Rosomak (zamówionych zostało 890) to sprzęt bardzo nowoczesny. Kilkaset gąsienicowych BWP-1 stanowi już jednak niestety jeżdżący złom, z zupełnie nieefektywnym uzbrojeniem i słabym opancerzeniem.
Orszak bogini wojny, artylerii, tworzy 106 armatohaubic samobieżnych 152 mm wz.77 Dana, 524 samobieżne haubice 122 mm 2S1 Goździk, 24 z 36 zamówionych nowoczesnych wyrzutni rakietowych 122 mm WR-40 Langusta, a także 194 stare wyrzutnie BM-21 (które jednak można modernizować) i 30 nieco nowszych RM-70. Stan artylerii lufowej jest bardzo zły, relatywnie nowe Dany strzelają przestarzałą amunicją o donośności ledwie 18,5 km, podczas gdy normą dla nowoczesnych dział NATO-wskiego kalibru 155 mm jest 30–40 km – takie parametry ma armatohaubica Krab, której dostaw wojsko nie może się jednak doczekać. Działa 2S1 są przestarzałe i całkowicie nieperspektywiczne.
Dzięki zakupowi PPK Spike nie najgorzej wygląda zagadnienie obrony przeciwpancernej, chociaż w różnych konfiguracjach pokutują jeszcze całkowicie przestarzałe sowieckie zestawy Malutka.
Spośród 143 śmigłowców Lotnictwa Wojsk Lądowych, w ciągu najbliższych lat zajdzie konieczność znalezienia następców dla 32 szturmowych Mi-24, których próba modernizacji nie powiodła się, a także dla 33 wielozadaniowych Mi-8/17.
Ogólny stan wojsk lądowych, tak liczebny, jak i sprzętowy, jest w miarę zadowalający i pozwala myśleć o efektywnym działaniu. Programy modernizacyjne są realizowane w dość szerokim zakresie, braki i luki wydają się być dość łatwe do usunięcia. Warto przy tym zwrócić uwagę na sprawę kluczową, choć nieraz umykającą uwadze. Chodzi o systemy bezpiecznej i szybkiej łączności teleinformatycznej, wspomagania dowodzenia, zobrazowania i zarządzania polem walki (tzw. C4ISR), a także odpowiednie procedury, stanowiące układ nerwowy armii. W tym zakresie szczęśliwie zrobiono bardzo dużo, wdrażając nowe radiolinie, aparatownie, oprogramowanie sterujące komunikacją oraz inne wyposażenie. Armia polska konsekwentnie dąży do stworzenia w pełni zintegrowanego systemu C4ISR, wdrożyła NATO-wskie procedury operacyjne, co radykalnie zwiększyło jej możliwości bojowe. Dlatego już na obecnym etapie, mimo pewnych braków w zakresie środków wykrywania, w razie ewentualnego konfliktu nie powinna rozsypać się na podobieństwo armii Gruzji w 2008 r.
Najsmutniejszy obraz przedstawia chronicznie niedofinansowana Marynarka Wojenna. W jej skład wchodzą m.in. 2 ex-amerykańskie fregaty typu OHP, 2 korwety rakietowe typu 1241, 3 małe okręty rakietowe projektu 660, 1 duży okręt podwodny typu 877 i 4 małe, ex-norweskie okręty podwodne typu Kobben. Niestety, fregaty są bardzo zużyte, mają niesprawne radary i systemy walki, a także są praktycznie pozbawione uzbrojenia. Korwety typu 1241 są zupełnie przestarzałe, okręty typu Kobben powinny być wycofywane już od 2008 r. (ostatni w 2012). Jedynak typu 877, „Orzeł” ma mimo doskonałego stanu kadłuba nieefektywne już systemy walki oraz uzbrojenie. Jedynym jasnym punktem są jednostki typu 660, przenoszące nowoczesne pociski rakietowe RBS-15. Mająca stanowić przyszłość korweta „Gawron” (pierwszy okręt z serii liczącej według założeń 7 jednostek) po 9 latach od rozpoczęcia budowy jest jedynie kadłubem, bez uzbrojenia i wyposażenia, a nawet realnych szans pozyskania ich w sensownym czasie, z uwagi na brak pieniędzy.
Utrata znaczenia przez MW spowoduje zmniejszenie zdolności odpornej wobec działań desantowych, zwiększy wrażliwość na blokady morskie, a w razie wojny uniemożliwi dowóz zaopatrzenia drogą morską. A także ułatwi uderzenia z morza na obiekty znajdujące się na terenie kraju – przy czym nie chodzi tylko o wybrzeże, ale też, przy zasięgach powszechnie dostępnych pocisków rakietowych, wynoszących 200 i więcej kilometrów, jego głębię.
 
Co mieć powinniśmy
Analizy dotyczące pożądanej liczebności lotnictwa wykazują stopniowy spadek oczekiwań. Na początku ubiegłej dekady eksperci głosili, że Siły Powietrzne RP powinny mieć 160, a nawet 192 wielozadaniowe samoloty bojowe. Obecnie za optimum uznaje się liczbę 96–112 maszyn w 16-samolotowych eskadrach.
Niestety, mimo zgłaszanego jeszcze przed dwoma laty przez dowództwo lotnictwa zapotrzebowania na 32 nowe wielozadaniowe samoloty bojowe, w celu wypełnienia luki po wycofywanych Su-22, w programie na lata 2009–2018 nie przewidziano na ten cel żadnych środków. Substytutem nowych samolotów bojowych będzie do tego czasu 16 maszyn LIFT, szkolno-bojowych z możliwością przenoszenia zaawansowanego uzbrojenia – oczywiście jeżeli zostaną kupione.
Gdyby owo zapotrzebowanie miało zostać zrealizowane w obecnej sytuacji, najpewniej zostałyby zamówione kolejne F-16C/D. Po roku 2018 będą to zapewne F-35, albo… używane F-16. Słowo komentarza do samych liczb: w sytuacji redukcji przez Niemcy docelowego zamówienia na myśliwce Eurofighter Typhoon do zaledwie 137 egzemplarzy, Siły Powietrzne liczące np. 192 nowoczesne WSB miałyby status europejskiej potęgi. Jednak nawet 112 samolotów stanowiłoby znaczący potencjał, biorąc pod uwagę fakt, że siły powietrzne najbardziej prawdopodobnego przeciwnika, Rosji, w ciągu nadchodzącej dekady otrzymają zaledwie 48 Su-35, najwyżej kilkanaście-klikadziesiąt Su-34, prawdopodobnie pierwsze myśliwce nowej generacji PAK FA.
W ciągu minionych dwóch dekad Rosjanie nie kupowali niemal żadnych samolotów, nie modernizowali ich też w znaczącym zakresie. Sprawia to, że teoretycznie bardzo liczne floty Su-27, MiG-ów-29 i Su-24 będą musiały niedługo trafić na złom, a docelowy realny stan Wojenno-Wozdusznych Sił Rosji będzie wynosił prawdopodobnie ok. 350–400 maszyn, które będą musiały zajmować się obroną całego gigantycznego terytorium, a w razie wojny z Polską działać w strefie rażenia obrony przeciwlotniczej kraju.
Należy zatem powrócić do środków zwiększających świadomość sytuacyjną. W tym zakresie powinny pojawić się – umożliwiające uzyskanie przewagi informacyjnej i ułatwiające dowodzenie – samoloty wczesnego ostrzegania, choćby z popularnym radarem Erieye, w liczbie kilku sztuk. Niestety brak takich planów, mimo pewnych przymiarek. Częściowo rekompensuje to działanie na rzecz Polski NATO-wskich AWACS-ów E-3A. Praktyczny brak rozpoznawczych bezzałogowych środków latających ma zostać uzupełniony przez zakup do 2018 r. 14 systemów średniego (250 km) i bliskiego (100 km) zasięgu – dobre i to.
Bardzo przydatne systemy lotniczej obserwacji powierzchni ziemi i obiektów ruchomych klasy JSTARS niestety nie pojawią się w naszych siłach zbrojnych. Co gorsza, rząd w ub. roku wycofał się z NATO-wskiego projektu Alliance Ground Surveillance, mającego zapewnić sojuszowi skokowy wzrost świadomości sytuacyjnej dzięki wielkiej rozbudowie systemu obserwacji obiektów naziemnych z powietrza. Warte pozyskania są zbiornikowce powietrzne – nasza armia zabiega o dwie takie maszyny.
W dziedzinie obrony przeciwlotniczej wiadomo tyle, że zmiany są konieczne. Symulacja z roku 2008 zakładała, że do sprostania zagrożeniom niezbędne będą:
1. Brygada Rakietowa Obrony Powietrznej z 6 dywizjonami rakietowymi – bateria rakiet bliskiego zasięgu (25 km) + bateria artyleryjsko-rakietowa, złożona z przenośnych zestawów rakietowych i zestawów artyleryjsko-rakietowych. Przeznaczona do obrony baz powietrznych.
3. Brygada Rakietowa z 6 dywizjonami rakietowymi – bateria rakiet średniego zasięgu (100 km), bateria rakiet bliskiego zasięgu, bateria artyleryjsko-rakietowa. Do obrony kluczowych obiektów.
61. Pułk Rakietowy OP z 2 dywizjonami rakiet średniego zasięgu po 3 baterie każdy.
78. Pułk Rakietowy OP z 2 dywizjonami rakietowymi dalekiego zasięgu – bateria rakiet dalekiego zasięgu, bateria rakiet bliskiego zasięgu, bateria artyleryjsko-rakietowa.
 
Dywizjony dalekiego zasięgu zostałyby zapewne wyposażone w pociski rakietowe klasy THAAD i zapewniałyby obronę przed pociskami balistycznymi.
Niestety, powyższy model został uznany za nierealny ze względów ekonomicznych. Na obecną chwilę wiadomo tylko, że zaspokojenie potrzeb nawet po korekcie kosztować będzie 12–20 mld zł, podczas gdy w programie 2009–2018 zarezerwowano raptem 2,5 mld.
Wojska lądowe powinny przeprowadzić modernizację Leopardów, zastąpić PT-91 innym pojazdem, nowym lub używanym, wprowadzić na miejsce BWP-1 nowy gąsienicowy bojowy wóz piechoty (np. na bazie nowej platformy z Bumaru) i kontynuować zakup Rosomaków. Niestety, w programie 9-letnim pewne jest jedynie ostatnie zadanie, prace nad BWP prawdopodobnie zostaną sformalizowane jako 15. program operacyjny planu, nad nowym czołgiem mogą być prowadzone jedynie prace koncepcyjne. Konieczne jest zdecydowane zwiększenie donośności środków rażenia działających na rzecz wielkich jednostek i na szczeblu operacyjnym. Szczęśliwie program zakłada pozyskanie wieloprowadnicowych wyrzutni dalekiego zasięgu (300 km) w ramach programu Homar i w końcu zakup Krabów (deklarowano przynajmniej 48 sztuk), a także armatohaubic samobieżnych na podwoziu kołowym Kryl. Oba te wzory mają już strzelać inteligentną amunicją o donośności zwiększonej do 60–70 km (dodatkowo uzasadnia to konieczność posiadania systemów obserwacji powierzchni ziemi, których jednak, jak wspomniałem, nie będzie). Zarezerwowano również dość znaczne środki na zakup nowych śmigłowców.
Najbardziej zawikłana jest sytuacja Marynarki Wojennej. W miarę realne plany ministerstwa zakładają zaledwie dokończenie do 2017 r. jednej korwety (przy takim tempie budowy jej koszt może być niestety niemal porównywalny z wielkim niszczycielem) i przynajmniej rozpoczęcie procedury pozyskania jednego okrętu podwodnego. Plany ministerialne de facto spowodują utrwalenie degradacji MW. Moim zdaniem należałoby w ogóle zrezygnować z dokańczania „Gawrona”, nabyć 2–3 fregaty o wyporności rzędu 5000 ton (np. francuskie FREMM), kilka korwet mniejszych niż „Gawron”, a także 3 nowe średnie okręty podwodne (wyposażone w napęd niezależny od powietrza i pociski rakietowe przystosowane do rażenia celów lądowych) i jednostki pomocnicze. Pozwoliłoby to na uzyskanie pewnej elastyczności i przyzwoitej siły bojowej.
W tym miejscu należy powrócić do kwestii profesjonalizacji armii. Wspomnieliśmy już o trudnych uwarunkowaniach finansowych. Ocenia się, że w przypadku faktycznej profesjonalizacji, wiążącej się ze znacznym wzrostem kosztów osobowych (wojsko musi konkurować na rynku pracy), przy zachowaniu poprzedniego poziomu wydatków liczebność armii musi zostać zmniejszona przynajmniej o połowę w celu uzyskania odpowiedniej efektywności bojowej. Żołnierz profesjonalny ma być przecież intensywniej szkolony, dysponować nowocześniejszym sprzętem. Tymczasem w Polsce nadal nie ma pieniędzy nawet na… odpowiednią ilość paliwa i amunicji.
Pojawiają się ponadto opinie kwestionujące sam sposób wykonywania reformy na szczeblu podstawowym i zaangażowanie kandydatów do służby zawodowej. Bardzo możliwe, że Polska uzyskała nie armię faktycznie profesjonalną, a tylko – uzawodowioną, dziedziczącą wady armii zawodowej (koszty, brak uzupełniania rezerw ludzkich) i poborowej (gorsze wyszkolenie, uzbrojenie i efektywność). Jedną z dróg wyjścia z tej sytuacji byłoby zwiększenie wydatków na obronność do poziomu nawet 3% PKB, umożliwiające sprawne funkcjonowanie armii 100-tysięcznej. Przy braku realności politycznej tego rozwiązania, pozostaje drugie, bardzo kontrowersyjne: kolejna redukcja, do zaledwie 60–70 tys. ludzi. Utrudni ona zapewne wypełnienie wielu zadań (wystawienie jednostek ekspedycyjnych, pomoc w sytuacjach kryzysowych), jednak otrzymamy wówczas wojsko faktycznie dobrze wyposażone i wyszkolone, profesjonalne w pełnym tego słowa znaczeniu.
 
Przemysł obronny
Na uwagę zasługuje również problematyka krajowego zaplecza przemysłowego wojskowości, stanowiącego istotny – aczkolwiek teoretycznie niekonieczny, bo istnieją przecież kraje importujące niemal wszystko – element potencjału obronnego. Może ono być również stymulatorem rozwoju gospodarczego, inkubatorem nowych technologii (w przypadku Polski jednym z nielicznych), wreszcie – pełni poważne funkcje społeczne.
Podobnie jak w przypadku wojska, obecna sytuacja przemysłu została w dużej mierze określona przez historię. W czasach PRL produkował on szeroki asortyment uzbrojenia, jednak również tu opowieści o bajecznym rzekomo potencjale nie mają pokrycia w faktach. Zdecydowana większość wzorów była produkowana na licencjach sowieckich; co prawda umowy pozwalały na dostosowanie do lokalnych możliwości wytwórczych, tzw. polonizację, jednak rygorystycznie ograniczały możliwość prowadzenia prac rozwojowych. Licencje dotyczyły oczywiście zwykle wzorów zubożonych w stosunku do tego, co produkował dla siebie Związek Radziecki. Produkcja była spora, eksport poza Układ Warszawski niemały, jednak kierowano go do odbiorców niezbyt wymagających, w dodatku bez osadzenia w rachunku ekonomicznym.
Sowieci zezwalali na samodzielny rozwój sprzętu, którego produkcją sami nie byli zainteresowani, stąd np. samolot szkolno-treningowy TS-11 Iskra. Cóż z tego, skoro uzyskany tu potencjał bywał zaprzepaszczany, jak w przypadku lotnictwa właśnie i kasacji ambitnego programu naddźwiękowego samolotu szkolno-bojowego TS-16 Grot. Efekt był taki, że schedę po PRL-u stanowiły zakłady produkujące sprzęt niezbyt nowoczesny, w dodatku w fatalny sposób rozproszone organizacyjnie. Przykładem niech będą niezależne PZL Mielec (samoloty szkolno-bojowe i lekkie transportowe), PZL Okęcie (samoloty rolnicze, sportowe, szkolne), WSK Świdnik (śmigłowce), dwa mniejsze PZL-e silnikowe, a ponadto niezależne Wojskowe Zakłady Lotnicze, wykonujące bieżącą obsługę i remonty maszyn wojskowych.
W tej sytuacji utrzymanie się wielu z tych podmiotów na rynku po zmianie sytuacji ekonomiczno-politycznej stało się niepodobieństwem. Kolejne resorty gospodarki nie pomagały (co więcej, prominentne postaci dążyły do likwidacyjnej wyprzedaży całej zbrojeniówki), a MON, szczególnie w epoce Janusza Onyszkiewicza, bywał wręcz wrogi. Nie było zamówień ani promocji produktów na rynkach zagranicznych, tymczasem w normalnych krajach jest to praktyka absolutnie oczywista, a warunkiem kontraktu na zakup uzbrojenia jest zaangażowanie wysokich oficjeli z kraju oferenta.
Szczęśliwie, spora część podmiotów przetrwała fatalną dekadę. Po roku 2000 ruszyły procesy konsolidacyjne, m.in. utworzono Grupę Bumar, stanowiącą narodowy koncern obronny. Udało się też uzyskać kilka kontraktów eksportowych, m.in. na czołgi PT-91 dla Malezji, pojazdy WZT-3 dla Indii. Wraz z zakupami MON-u pozwoliło to na dotrwanie zbrojeniówki do dziś.
Obecnie oferta jest nadal dość bogata. Przedsiębiorstwa Grupy Bumar mogą produkować czołgi, pracują obecnie intensywnie nad wielozadaniową platformą gąsienicową Anders, która może przekształcić się w polski BWP, wytwarzają dobrej klasy radary obserwacji przestrzeni powietrznej średniego zasięgu, czołgowe systemy kierowania ogniem itd. Część militarna Huty Stalowa Wola oferuje haubicę samobieżną Krab oraz inne systemy artyleryjskie. Siemianowickie WZM produkują na fińskiej licencji KTO Rosomak. Coraz bogatsza jest oferta nowoczesnej broni strzeleckiej – trwają prace nad systemem broni indywidualnej MSBS, Polska jest samowystarczalna w zakresie produkcji broni wyborowej i dużej części zespołowego uzbrojenia piechoty.
Bardzo korzystny jest fakt pojawienia się mocnych podmiotów prywatnych, jak firmy WB Electronics (systemy informatyczne i łącznościowe) czy Teldat (sieciocentryczne systemy wspomagania dowodzenia i zarządzania polem walki). Polskie przedsiębiorstwa pracują również nad bardzo perspektywicznymi rozwiązaniami stricte bojowymi, jak bumarowski system żołnierza przyszłości Ułan 21, próbują też włączyć się w grę o modernizację polskiej OPL jako podwykonawcy. Sytuacja teoretycznie jest niezła, jednak przemysł jest bardzo wrażliwy na wahania finansowania przez MON czy opóźnienia płatności. Niestety, uzyskiwanie kolejnych kontraktów eksportowych idzie dość opieszale, z uwagi na brak wsparcia rodzimego przemysłu przez rząd.
Niekompetencja, zła wola polityczna czy szybka wyprzedaż w celu łatania luk budżetowych mogą polską zbrojeniówkę szybko zniszczyć. Nie istnieje już narodowy przemysł lotniczy – spośród wspomnianych zakładów, PZL Mielec zostały przez podejrzanych menedżerów doprowadzone do faktycznego bankructwa, a po restrukturyzacji wegetowały kilka lat, aby w kontrowersyjnych okolicznościach stać się nabytkiem amerykańskiej UTC. PZL-Rzeszów zostały również w kontrowersyjny sposób sprzedane w ramach rozliczeń offsetowych firmie Pratt & Whitney (stanowiącej część UTC). PZL Okęcie niejako na siłę „wciśnięto” grupie EADS w ramach rozliczenia za samoloty transportowe C-295. I wreszcie – przynoszące zyski zakłady PZL-Świdnik sprzedano w 2010 r. koncernowi AgustaWestland. Pozostałość po polskim przemyśle lotniczym to obecnie WZL-e i malutkie zakłady inż. Margańskiego. Nie trzeba dodawać, że pracująca na potrzeby MON Stocznia Marynarki Wojennej jest w takiej samej kondycji, jak jej patronka.
 
Si vis pacem para bellum
Stan wyposażenia Wojska Polskiego jest, poza kilkoma jaśniejszymi obszarami, niezbyt dobry, a potrzeby – gigantyczne. Ich zaspokojenie będzie miało kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa kraju, przy czym newralgiczna jest tu kwestia obrony przeciwlotniczej. Firmowane przez obecny obóz rządzący programy na nadchodzące lata nie niosą rozwiązania problemów, mogą wręcz doprowadzić do faktycznego zaniku niektórych rodzajów sił zbrojnych. Profesjonalizacja armii jest prowadzona w bardzo wątpliwy sposób.
Niestety, sanacja sił zbrojnych, jako kosztowna, jest podatna na ataki populistów najgorszego rodzaju. Nie pasuje też do postpolityki, czyli kierowania się wyłącznie słupkami sondaży. Obecnie na pewno nie gotujemy się do wojny – czy zatem zemści się ona za to niespodziewanym nadejściem?
 
dr Jan Przybylski

Blog pisma NOWY OBYWATEL Piszą: Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka